Fabuła jest momentami tak mętna, że sprawia wrażenie klasycznego, artystowskiego blefu. Na szczęście, cała historia wydaje się podrzędna względem filmowej formy oraz ikonografii poszczególnych
Pomysł tyleż intrygujący, co absurdalny: oto płatny zabójca zostaje postrzelony przez siepaczy swojego mocodawcy i za sprawą urazu mózgu zaczyna widzieć rzeczywistość na opak: podłoga zamienia się miejscami z sufitem, ludzie zwisają głowami w dół, deszcz z oberwanej chmury wznosi się ku ziemi. Co dalej począć z tak pięknie rozpoczętym dniem? Szukać zemsty czy odkupienia? Spoglądając w przeszłość bohatera, poznajemy jego losy przed wypadkiem – historię policjanta, który został kilerem, i kilera, który dostał za swoje. Karma to sucz, wiadomo.
Motyw zaburzonej perspektywy, który wykorzystuje w swoim filmie tajski reżyser Pen-Ek Ratanaurang, jest wystarczająco nośny, by zbudować wokół niego całą estetyczną i fabularną warstwę filmu (przykładem jest "Motyl i skafander" Juliana Schnabla, gdzie obserwujemy świat okiem sparaliżowanego bohatera). "Headshot" podąża jednak innym torem, a wątek zniekształconej optyki sprowadzony zostaje w nim do błahej, buddyjskiej metafory i paru nasyconych czarnym humorem scen. Jest ogrywany na tyle często, że wydaje się potrzebny, i na tyle rzadko, że sprawia wrażenie niewykorzystanego. To, co najciekawsze w całym utworze, zawiera się tymczasem w warstwie gatunkowej; rodzi się na styku surowego kina gangsterskiego i onirycznej impresji. Czarny kryminał, tragikomedia, dreszczowiec, przypowiastka w formie filmowego poematu – reżyser czerpie z wszystkich tych poetyk, a ze znanych składników próbuje uwarzyć miksturę o wyjątkowym smaku. Niestety, poszczególne aromaty nie zawsze się przegryzają – cierpi na tym zarówno dramaturgia, jak i inscenizacja kolejnych scen. "Headshot. Mroczna karma" to raczej kino atmosfery niż akcji i utwór konceptualny, który zamiast grać na emocjonalnych strunach, ma bezustannie wybijać nas z rytmu, wystawiać na próbę naszą wrażliwość i cierpliwość. Fabuła jest momentami tak mętna, że sprawia wrażenie klasycznego, artystowskiego blefu. Na szczęście, cała historia wydaje się podrzędna względem filmowej formy oraz ikonografii poszczególnych gatunków. Do tak oświetlonych i sfotografowanych miejskich labiryntów, ciasnych gangsterskich nor i gęstych, zamglonych lasów można wracać bez końca.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu